czwartek, 1 grudnia 2011

Olej sesa – krótkie sprawozdanie po miesiącu kuracji.


Dzisiejsze olejowanie można nazwać jubileuszowym J. Olej sesa zakupiłam dokladnie miesiąc temu i stosowałam systematycznie dwa razy w tygodniu. Przygodę z olejowaniem zaczynałam od oleju kokosowego oraz rycynowego i mając porównanie z nimi na pewno nie żałuję zakupu. Za miesiąc zapewne uzupełnię relację ;-)
- olej jest przyjemny w użyciu –  po podgrzaniu ma płynną postać, lekko zielonkawy kolor i lekko kadzidlany zapach
- dość wysoką cenę olej rekompensuje jego wysoka wydajność – przez miesiąc zużywam troszkę mniej niż połowę buteleczki (ok. 3 łyżeczki na jedno użycie)
- nie ma problemu ze spłukiwaniem oleju, u mnie zazwyczaj wystarczy jedno mycie szamponem Baby Dream
- po wysuszeniu włosy łatwo się rozczesują, mimo stosowania bezsilikonowej pielęgnacji
- całkowicie ustały moje kłopoty z swędzeniem i łuszczeniem się skóry głowy oraz łupieżem
- zauważylam mniejszy problem z elektryzowaniem się, co jest moją coroczną zmorą w okresie grzewczym
- na pewno nabrały blasku, nie zauważylam zmiany koloru włosów na ciemniejszy, choć nie miałabym nic przeciwko temu ;-)
- nie uniknełam jesiennego wypadania włosów, ale to było do przewidzenia biorąc pod uwagę tak krótki czas użycia sesy
- niestety sesa prawie nie wpłyneła na stopień przetłuszczania się włosów, wciąż myję je codziennie, choć muszę przyznać że kilka razy przyglądając się włosom wieczorem zaświtała mi taka myśl że wyglądają jeszcze całkiem dobrze J


piątek, 14 października 2011

Pasowanie na włosomaniaczkę ;-)

     W wizażowe forum fryzjerskie "wsiąkłam" po lekturze świetnego bloga Anweny już jakiś czas temu.  Czytając włosowe historie dziewczyn sama nabrałam ochoty zająć się swoimi włosami, o których dotychczas nie mogę powiedzieć zbyt wielu dobrych rzeczy. 
    Nie mając pod ręką nic poza swoją dyżurną rossmanowską odżywką postanowiłam ukręcić coś z domowych składników. Przegląd lodówki i szafek daj jednoznaczne wyniki - nie ma jogurtu naturalnego, nafty, oleje stosowane do twarzy wyszły - zginąć musi jajko ;-) Z drugiej strony gdzieś w świadomości miałam zakodowane opowieści, że ciężko się je zmywa, a pod wpływem za ciepłej wody potrafi złośliwie przekształcić się w jajecznicę i pozostać na włosach na dłuższy czas...
Maseczkę zrobiłam według przepisu:
 
     Zmieszanie tej mikstury nie przedstawiało najmniejszych trudności, gorzej było z nakładaniem.  Żałowałam, że jednak nie zwilżyłam wcześniej włosów, bo maseczka w zetknięciu z suchymi błyskawicznie zasychała. Po nałożeniu całości miałam na głowie zlepiony na sztywno kołtun. Mile zaskoczyło mnie natomiast zmywanie - wystarczył mocny strumień wody by rozpuścić maseczkę a później tylko jedno mycie szamponem Joanny.
     Podczas pisania tego posta włosy nie zdąrzyły jeszcze do końca wyschnąć, ale już teraz widać efekty maseczki - są gładkie i miekkie, ładnie się błyszczą, końcówki nie wyglądają już na przesuszone. Maseczka miała słaby, lecz niezbyt atrakcyjny zapach, na szczęście po spłukaniu nie zostało po nim ani śladu.
     Zdaję sobie sprawę, że po jednym takim zabiegu efekt jest raczej chwilowy, ale cieszę się że poczyniłam ten pierwszy krok, który podobno jest najtrudniejszy :-) Tym bardziej że do pewnego BardzoWażnegoDnia zostało już niecałe dwa lata, a zależy mi na tym żeby do tego czasu poprawić kondycję włosków i trochę je zapuścić.

środa, 28 września 2011

Ekstrakty owocowe z Mazideł


Cenię je za prostotę stosowania, smakowity zapach oraz śmiesznie niską cenę ;-) Największą ich zaletą są jednak składy – są one czystymi ekstaktami bez domieszki zagęszczaczy, stabilizatorów, konserwantów itp. Warto zainteresować się nimi w przypadku posiadania cery skłonnej do podrażnień, alergii czy zapychania, szczególnie gdy nie wiemy jeszcze co konkretnie nam szkodzi. Poniżej krótkie opisy ektraktów które dotychczas wypróbowałam, stosując solo jako maseczki. Ciąg dalszy wpisu nastąpi za jakiś czas, wrześniową listę zakupów z mazideł wpisałam kolejne – z  mango i papai.

Ekstrakt z ananasa
Jasnozółty proszek o intensywnym, słodkim zapachu. Równomierne zmieszanie go z wodą jest raczej  trudne, bo ma tendencję do zlepiania się w jedną wielką grudę. Po nałożeniu na skórę wymaga częstego spryskiwania wodą, bo wysychając usztywnia skórę jak botoks J.  Te dwie niedogodności jego stosowania bledną przy efekcie jaki daje ten ekstrakt ;-) Pozostawia skórę  matową, lekko rozjaśnioną, mniejsza widoczność porów
i  zaczerwienień. Podejrzewam że dzięki wygładzającym właściwościom bromelainy   zachwyci miłośniczki minerałów, bo po ananasowej maseczce proszki rozprowadzają się
i wyglądają korzystniej. Do tej pory zużyłam  dwa opakowania ananasa i to zapewne nie koniec ;-)
Substancje aktywne: sacharoza, glukoza i fruktoza (cukry); aminokwasy; wapń, potas, magnez, fosfor, cynk i selen (sole mineralne); kwas cytrynowy (kwasy organiczne); witaminy C, B (1, 2), karotenoidy; bromelaina; olejek eteryczny.
Cena: 3,63zl/10g.
 Ekstrakt z truskawki
Przed zmieszaniem z wodą ma wyblakły, bardziej zbliżony do  poziomki kolor i delikatny zapach. Po rozcieńczeniu wygląda i pachnie jak rozgniecione, wygrzane w czerwcowym słońcu truskawkiz przydomowego ogródka. Osoby przyzwyczajone do drogeryjnych maseczek truskawka może troszkę rozczarować, bo po rozrobieniu nawet z z małą ilością wody wychodzi raczej rzadka i lejąca. W porównaniu do ananasa jest mniej klejąca. Po zmyciu skóra jest wyraźnie gładsza, miękka, podrażnione miejsca uspokojone. Posiada w składzie kwas salicylowy, lecz podejrzewam, że jego stężenie jest bardzo niskie, bo nie daje aż takiego efektu złuszczającego jak ananas.
Substancje aktywne: glukoza i fruktoza (cukry); aminokwasy; potas, fosfor, wapń, magnez, sód (sole mineralne); kwas cytrynowy, kwas jabłkowy, kwas salicylowy (kwasy organiczne); witaminy C, E, A, kwas foliowy; kwas elagowy, elagotaniny; polifenole; kwercytyna (flawonoidy); antocyjany
Cena: 3,88zł/10g.

Ekstrakt z cytryny
Było to mój pierwszy owocowy zakup, lecz mogę o nim napisać najmniej.  Na sucho nie wyróżnia się niczym specjalnym – jest jasnożółtym proszkiem o cytrynowym zapachu. W odróżnieniu od ananasa ładnie rozpuszcza się w wodzie i nie tworzy „grudy”. Lepiej nie nakładać jej na podrażnioną skórę, bo potrafi nieprzyjemnie piec. Raczej nie wejdzie do mojego zestawu must have z powodu słabo widocznych efektów. Zmieszany z ananasem zmniejsza trochę jego kleistość, dlatego zwykle stosuję te ekstrakty w proporcji pół na pół.



Substancje aktywne: glukoza, fruktoza, sacharoza (cukry); aminokwasy; potas, sód, magnez, wapń, fosfor, żelazo i jod (sole mineralne); kwas cytrynowy, (kwasy organiczne); witaminy C, B1, B2, prowitamina A, biotyna, kwas foliowy, ryboflawina, niacyna; rutyna (flawonoid)
Cena – 3,83zł/10g.




wtorek, 10 maja 2011

Pasta cukrowa

Najtrudniejsze czyli przepis

Przepis brzmi banalnie – podgotować trochę cukru zalanego wodą i sokiem z cytryny…  Raczej nie da się nic w nim popsuć ;-) Cała trudność polega na wyczuciu chwili, kiedy pasta jest gotowa i należy ją zdjąć z ognia. Jeśli chodzi o proporcje, podaje je orientacyjnie, bo dodając wody lub ją odparowując z każdego przepisu dostępnego w sieci powinna wyjść.
Wiec do dzieła – przygotowujemy sobie garnuszek lub miskę aluminiową, wsypujemy do niej dwie trzecie szklanki cukru, jedną trzecia szklanki wody oraz wyciskamy mniej więcej ćwiartkę cytryny. Stawiamy naszą mieszaninę na średnim ogniu, po minucie – dwóch cukier się rozpuści a od dna zaczną odrywać się pęcherzyki. Ustawiamy płomień tak, żeby pasta nam nie wykipiała, mieszamy i obserwujemy. Na początku pasta jest lejąca jak woda i bezbarwna, później barwa przechodzi w jasnożółtą aż do bursztynowej.

Po czym poznać, że pasta jest gotowa?
Potrzebujemy gładkiej, suchej powierzchni –najlepiej spodek lub talerzyk. Nabieramy na łyżkę troszkę pasty i nakrapiamy na powierzchnię. Czekamy chwilkę aż ostygnie (najlepiej na ten czas zdjąć pastę z ognia, żeby się nie przegotowała) i próbujemy dwoma palcami próbujemy ja oderwać. Jeśli pasta:

- na palcach zostanie nam kleista warstewka, a reszta zostanie na talerzyku – jest dużo za wcześnie, gotujemy dalej i po pewnym czasie znów sprawdzamy
- oderwiemy większość pasty, ale próba uturlania się kulki spełza na niczym, bo pasta skutecznie oblepia palce – gotujemy dalej, ale czujnie ;-)
- oderwiemy większość pasty, uda się uturlać kulkę, która po chwili matowieje w palcach to jest właśnie ten moment ;-) pasta odchodzi od palców, daje się rozciągać.
- oderwiemy kulkę bez trudu, na talerzu nie zostanie nic, ale masa przy próbie wyrabiania staje się twarda jak kamień, a przy rozciąganiu pęka – za dużo wody odparowało i jest przegotowana. Taką pastę da się uratować, dodając do niej dwie – trzy łyżki wody i znów gotować starając się uchwycić moment zdjęcia pasty z ognia.
Gotowa pasta ma zwykle odcień bursztynowy, ale lepiej nie kierować się jej kolorem, bo ten zależy od ilości soku z cytryny. Jeśli wkropli się go trochę więcej niż zwykle, pasta będzie bledsza, a po wyrobieniu prawie biała.
 



Sposób użycia

 Pastę studzimy – jeśli nam się spieszy można wystawić ją za okno, jeśli nie -  po prostu odstawiamy z ognia. W miarę stygnięcia pasta twardnieje tak, że nie można oderwać od zanurzonej w niej łyzki – wiec lepiej ją wyjąć zawczasu ;-)
Podobnie jak do depilacji woskiem, włoski muszą być lekko odrośnięte – 3- 4 mm wystarcza. Depilujemy suchą skórę, najlepiej nie balsamowaną przez ostatnie kilka godzin.
Jeśli podczas studzenia pasta nam stwardnieje za bardzo – wkładamy ją do ciepłej kapieli wodnej. Nabieramy łyżką do ręki kulkę – dla początkujących wielkości winogrona, później każdy wyczuwa jaką kulką najlepiej się pracuje. Kulkę wyrabiamy, najpierw turlając szybko w dwóch dłoniach, później rozciągając. Dalej postępowanie jest proste – nakładamy na powierzchnię, którą chcemy wydepilować i zrywamy zdecydowanym ruchem. Kulkę rozciągamy na skórze tak, żeby tworzyła cieniutką warstewkę.




 
Najważniejsza zasada:
 pastę nakładamy odwrotnie niż wosk, czyli pod włos a zrywamy z włosem!!!

 Możliwe problemy:
  pasta zdjęta z ognia o czasie ciężko się wyrabia, jest dość twarda (ale matowieje i jest plastyczna), ciężko ją rozciągnąć – możliwe, że jest za zimno w pomieszczeniu, przed użyciem można chwilkę potrzymać kulkę w ręce
pasta po kilku zerwaniach przestaje wyrywać włoski, rzednie, lepi się do skóry – za ciepło w pomieszczeniu.
podczas wyrabiania oblepia całe dłonie – pasta może być niedostatecznie wystudzona.
 

Po depilacji

 Resztki pasty ze skóry zmywamy ciepla wodą. Jeśli skóra jest zaczerwieniona, dobrze nałożyć na nia jakiś łagodzacy specyfik – Alantan, Ja nakładam olej tamamu z domieszką alantanu.
Jeśli zostanie nam pasta, spokojnie można ją przechowywać przez kilka miesiecy.

Zalety tej metody:
 tania(przynajmniej była przed podwyżkami cukru…)
 mniej bolesna niż depilator czy wosk
 uniwersalna – można stosować na wszelkie owłosienie ;-)
 odpowiednia dla osób, które nie mogą stosować wosku na ciepło z powodu kruchych naczyń krwionośnych
  nie nasila aż tak jak depilator problemu wrastania odrastających włosków.

Wady:
 
największą wadą jest jest czasochłonność – wraz z nabyciem wprawy czas samego gotowania to jakieś 10minut (ale mimo stosowania się do przepisu co jakiś czas pasta nie chce wyjść..), u mnie obie pachy zajmują jakies 10 – 15min, łydki nawet do godziny.
 włoski musza być zapuszczone do odpowiedniej długości
 jeśli ktoś ma bardzo nasiloną tendencję do wrastania włosków, może nabawić się stanów zapalnych i blizenek
 przy pierwszych próbach z pastą wszystko w domu się lepi :D

piątek, 25 marca 2011

Szczęściu należy pomagać...

Ja pomogłam zamieszczając notkę o konkursie u Cathy i szczęście się do mnie uśmiechnęło- zostałam wylosowana ;-) Nowy korektor beżowy oraz zielony już prawdopodobnie do mnie idą, a gdy dojdą na pewno podzielę się wrażeniami.
Myślę, że należy pomagać także urodzie, dlatego gdy zobaczyłam na Gruponie kupon na warsztaty profesjonalnego makijażu postanowiłam zrobić sobie prezent na Dzień kobiet. Oferta obejmuje:
- diagnozę cery,
- indywidualny dobór codziennej pielęgnacji,
- analizę kosmetyczną ,
- omówienie i przedstawienie akcesoriów i  kosmetyków niezbędnych do wykonania makijażu,
- właściwy dobór podkładów,
- nauka nakładania cieni
Miałam chwilę wahania, czy na pewno dużo skorzystam, bo z góry wiem, że nie dam się już przekonać do drogeryjnych podkładów czy niektórych kosmetyków. A może zostanę mile zaskoczona i pani kosmetyczka również będzie obeznana ze światem minerałów i naturalnej pielęgnacji? Co prawda wcześniej na taką nie trafiłam, ale zarażonych tą pasją jest coraz więcej ;-) Kusi mnie za to wizja, że ktoś podsunie mi gotowy werdykt, jakim typem kolorystycznym jestem i jakie odcienie do mnie pasują. Jak już będę miała do swojej dyspozycji fachowca na pewno poproszę o wskazówki co do techniki nakładania korektora (nie idzie mi ani ze stałymi, ani proszkowymi...) oraz makijażu oczu w okularach. Gdy kupowałam tą ofertę, wyprzedanych było już ponad pięćset bonów, dlatego postanowiłam poczekać jakiś czas z rezerwacją wizyty, żeby przetoczyła się pierwsza fala klientek. A może któraś z was brała udział w podobnym kursie? Jaka jest wasza opinia - warto płacić komuś za ''świeże'' spojrzenie na swoją osobę czy może w dobie internetu lepiej polegać na tutorialach z youtube czy wizażu?

środa, 2 marca 2011

Konkurs Pixie

Pomimo dotychczasowego braku szczęścia we wszelkich losowych zabawach biorę udział w kolejnym konkursie ;-) Tym razem organizuje go Pixie, polska firma produkująca kosmetyki mineralne oraz pędzle. Zasady są bardzo proste - wystarczy wypełnić krótką ankietę oraz dodać komentarz pod notatką o zabawie w blogu Cathy. Osoby do których uśmiechnie się szczęście mogą wybierać miedzy zestawem pędzli (kabuki i flat top w nowej szacie graficznej) a zestawem korektorów.



wtorek, 1 lutego 2011

Rozdanie u Goldiki ;-)

Zapraszam do wzięcia udziału w rozdaniu organizowanym na blogu  Życie jak bombonierka. Do wygrania dwa zestawy - miałam chwilę wahania, który wybrać, ale serum Joppy znacznie ułatwiło wybór ;-) Udział w zabawie można zgłaszać do 20 lutego, wyniki zostaną ogłoszone dwa dni później.


Nagroda #1

Pharmaceris podkład w kolorze Ivory - kość słoniowa (użyty 3razy)
Joppa Green Tea & Tea Tree Lotion (świeżutka odlewka z mojego pełnowymiarowego opakowania)
Joppa oryginalna próbka mydełka Cherry Sandalwood Vanilla
Rival de Loop Peel-off maske Aloesowo-rumiankowa maseczka
Essence colour&go w kolorze Underwater 024 (przetestowany na 1pazurku)






 Nagroda #2

L'Biotica Moc Natury odżywka w spray'u. Ochrona przed UV + jedwab
Joppa oryginalna próbka mydełka Coffee House
Biosilk .5oz volumuzing shampoo
Essence colour&go Fabuless 21
Avon mascara Super Extend (1 przetestowana)
Nivea Visage dwa płatki oczyszczające nos z wągrów








sobota, 29 stycznia 2011

Kosmetyczny rozkład jazdy

Wracam po długiej przerwie, spowodowanej to awariami komputera, to walką z kolejnymi zaliczeniami, to brakiem organizacji (z czym oczywiście walczę ;-)) Zaczynam od planu pielęgnacji - można by powiedzieć, że zaszła mała rewolucja, bo wprowadziłam gotowy krem oraz żel do twarzy. Nie jest to absolutnie powrót do drogeryjnych "śmieciowych" kosmetyków, teraz już wybieram je świadomie, wiedząc już, co może mi potencjalnie zapchać czy podrażnić.


RANO: 

- Hydrolat miętowy
- Krem redukujący podrażnienia Ziaja Med - sięgnęłam po niego z dwóch powodów: dotychczasowe serum przestawało radzić sobie z moja skórą, coraz słabiej się wchłaniało - mimo różnych kombinacji z proporcjami, wstawałam rano z bardzo tłustą skóra. Oprócz tego podrażnił mnie hydrolat z róży stulistnej i potrzebowałam czegoś na szybko do zmniejszenia rumienia i swędzenia. Żmudny przegląd KWC wskazał wlaśnie ten krem i rzeczywiście nie mogę narzekać.
- na to makijaż mineralny: jako primer Hide a pore Sweetscents i podkład Lumiere, w ciągu dnia matuję się pudrem bambusowym z BU

WIECZOREM:

- żel antybakteryjny Ziaja Med - kupiłam zachęcona działaniem kremu z tej serii, na razie mam go za krótko, żeby go ocenić, ale zapowiada się dobrze.
- hydrolat miętowy
- krem Redukujący podrażnienia Ziaja Med

CO TYDZIEŃ:

- jako peeling stosuję ekstrakt z ananasa - moje odkrycie biochemiczne o którym jeszcze napiszę.

MIEJSCOWO:

- tu też bez zmian, bo kosmetyki się sprawdzają: Lerosett, maść ichtiolowa i cynkowa.

TESTOWAŁAM:

- krem Mineral Flowers dla cery tłustej - pachnący, przyjemny krem, niestety miałam wrażenie, że mnie zapycha, co jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że szkodzi mi Caprylic Trigliceryde.

BĘDĘ TESTOWAĆ:
 
- a raczej wciąż testuję produkty Lusha. Zarówno maseczki jak i peeling nie nadają się do bardzo częstego użycia na mojej skórze, wiec silą rzeczy testowanie idzie wolno.


piątek, 7 stycznia 2011

Sweetscent czyli ukryj pora :-)

Myślałam, że po Nowym Roku wrócę już na dobre do wirtualnej rzeczywistości, niestety wskutek awarii routera wciąż mam utrudniony dostęp do Internetu. Dziś obiecane recenzje moich listopadowych zakupów – pędzla i primera.
Hide a pore Sweetscents mój pierwszy nabytek tej firmy, przeglądałam oferty na Allegro i przypadkowo go wypatrzyłam.  Skuszona dość dobrymi recenzjami postanowiłam zaryzykować.  Do wyboru były dwa odcienie – light i medium.  Szukałam na forum mineralnym rady, który wybrać, ponieważ z podkładów zwykle pasuje pośredni poziom jasności. Okazało się świat minerałocholiczek jest mały, odpowiedziała mi osoba sprzedająca primer ; -) Dowiedziałam się, że odcienie się prawie nie różnią i dzięki jej uprzejmości dostałam dwa woreczki – połowę primera w odcieniu light a drugą w medium.
Rzeczywiście różnica między tymi odcieniami jest minimalna, można ją dostrzec w opakowaniu(mam wrażenie że liht jest beżowy, a medium ma różowawe tony), po nałożeniu całkowicie znika. Tak jak obiecuje producentka kosmetyk pasuje zarówno do chłodnych, jak i do ciepłych karnacji, bo po nałożeniu wtapia się nie nadając żadnej barwy.  Nie daje widocznych smug w przypadku niedokładnego roztarcia, trudno zrobić sobie nim maskę w przypadku przedawkowania, dlatego jest łatwy do użycia nawet dla początkujących.  Zmniejsza nierówności i pory, wygładza i matuje skórę - dla miłośniczek matu absolutnego może być niewystarczający, dla mnie ważniejsze jest, że nie wysusza skóry.  Testowałam go z wszystkimi podkładami, które posiadam, w każdym przypadku w mniejszym (z Lucy Minerals) lub większym stopniu (z Lumiere i Pixie) poprawiał wygląd makijażu.

Drugim, równie udanym zakupem był pędzel kabuki na długim trzonku firmy Sunshade.  Jest to tańszy odpowiednik pędzli EDM czy Pixie, nieróżniący się od nich wyglądem. Trochę obawiałam się zakupu, nauczona doświadczeniem z tanim kabukim z Coastal Scent, który niemiłosiernie drapie i wciąż puszcza farbę z włosia przy myciu. W przypadku tego pędzla przeżyłam miłe zaskoczenie, włosie jest mięciutkie, równo przycięte i mimo wielokrotnego już prania nie wypada. Jest mniej zbity niż kabuki z Pixie i najlepiej sprawdza się przy nakładaniu primera lub pudru wykańczającego.  Jeśli będę miała w planach zakup pędzla, na pewno wezmę pod uwagę markę Sunshade, tym bardziej że czasu do czasu sprzedawca oferuje zestaw (long handled kabuki, mini kabuki oraz flat top) ze sporą zniżką.

sobota, 1 stycznia 2011

Koniec odwyku

Powracam do Was po małym internetowym odwyku, jaki zafundowałam sobie podczas świątecznego pobytu w domu. Dni upłynęły mi na spotkaniach z chłopakiem, którego nie widziałam przez prawie trzy miesiące, zabawach z chrześniakiem, babskich wieczorach z siostrami, prawie nie zauważyłam kiedy mineły  dwa tygodnie. Od poniedziałku wracam do uczelnianej rzeczywistości, wracam tez do pisania bloga. Zacznę od recenzji Lushowych kosmetyków, które obiecał przywieść mi na Święta mój luby i słowa dotrzymał ;-) Już po pierwszym użyciu widać, że są bardzo wydajne, postanowiłam zostawić sobie zapas każdej maseczki, a resztę puścić w świat dopóki są świeże. Od dawna obiecuję sobie zrobić jeden konkretny post o paście cukrowej i mam nadzieję że uda mi się to na początku stycznia.
Z okazji nadchodzącego Nowego Roku chciałabym wszystkim tu zaglądającym złożyć życzenia:
Niech Nowy Rok przyniesie Wam radość, miłość, pomyślność i spełnienie wszystkich marzeń. A gdy się one już spełnia nich dorzuci garść nowych, bo tylko one nadają życiu sens. Niech omijają was troski, a nadchodzący rok będzie jeszcze lepszy niż poprzedni.